Co się działo w Karpaczu?
Późnym wieczorem we wtorek (24.05.2016 r.) wyjechaliśmy na wycieczkę do Karpacza. My, czyli klasy: T3b i T2a z Zespołu Szkół Łączności oraz klasa 3a ze Technikum Informatycznego SCI. Naszymi opiekunami byli: Pani Izabela Szczęsna-Hajdas, Pani Lidia Skóra oraz Panowie Maurycy Bekas i Marek Gogolewski.
Zbiórkę mieliśmy o godzinie 21:45 na Dworcu Głównym w Szczecinie. Tam grono nauczycielskie zapoznało nas z zasadami dotyczącymi zachowania w ośrodku, w którym mieliśmy się zatrzymać na czas pobytu, z zasadami panującymi podczas jazdy pociągiem oraz obowiązującymi w górach i podczas zwiedzania Karpacza. Poinformowali nas również o przesiadkach podczas podróży. O godzinie 22:30 powoli żegnaliśmy Szczecin, a czekała nas długa i męcząca jazda pociągiem. Po około 10 godzinach jazdy i błyskawicznej przesiadce we Wrocławiu dojechaliśmy do Jeleniej Góry. Tam czekał na nas autokar, który zawiózł nas do ośrodka.
Niektórzy wyglądali (i może faktycznie tak było) jakby nie zmrużyli oka przez całą podróż. Gdy dotarliśmy na miejsce, mieliśmy około 15 minut na "ogarnięcie się" po podróży i od razu zaczęliśmy zwiedzać Karpacz. Na początek ruszyliśmy do świątyni Wang, która znajdowała się niedaleko naszego miejsca pobytu. Kościół wykonany jest z drewna, a do Karpacza został przeniesiony z Norwegii. Zabytek, mimo niewielkich rozmiarów, jest niesamowicie urokliwy. Dalej udaliśmy się do Punktu Grawitacyjnego, gdzie samochody same (bez ingerencji kierowcy) wjeżdżają pod górę. My jednak widzieliśmy parę prób, które skończyły się niepowodzeniem. Zobaczyliśmy również Dziki Wodospad, który jest częścią rzeki Łomnicy. Muszę przyznać, że był to widok, który zrobił na mnie tego dnia największe wrażenie (z rozmów z kolegami wiem, że nie jestem odosobniony w tej opinii).
Następnie, już bardzo zmęczeni, udaliśmy się na deptak w Karpaczu - centrum tego miasteczka. Tu mieliśmy czas wolny, oczywiście musieliśmy chodzić minimalnie w parach (tak polecili nam opiekunowie "Na wycieczce żaden człowiek nie może być sam! Bo jak zobaczę kogoś samego" - i tu padały wszelkiego rodzaju pogróżki pod naszym adresem). Po rozejściu się część osób zrobiła to, co ja z moim kolegą, mianowicie poszła zjeść coś ciepłego, bo po podróży pociągiem nie było na to w ogóle czasu. Na deptaku przeważały sklepy z pamiątkami, ale po niedługich poszukiwaniach odnalazłem upragnioną pizzerię, a tam zjadłem najlepszą pizzę, jaką jadłem w życiu (tak byłem wygłodzony). Po ponad dwóch godzinach wolnego czasu zebraliśmy się w umówionym miejscu i po szybkim przeliczeniu wszystkich osób ruszyliśmy powoli w drogę powrotną. Tu również nie zabrakło atrakcji. Widzieliśmy Krucze Skały i tamę na Łomnicy - widok z niej naprawdę jest ładny.
Powrót do ośrodka niestety był dla nas niezapomnianym przeżyciem. Dosłownie nóg nie czuliśmy po 7 godzinach chodzenia (dodam, że nocy w pociągu praktycznie nie przespaliśmy). Lecz najtrudniejsze było jeszcze przed nami ... Nasz ośrodek znajdował się na wysokiej górze Karpacza, więc musieliśmy iść do niego przez całe miasto pod górę! Pod takie strome "górki" nie wchodziłem nigdy w życiu, a zmęczyłem się przy tym bardziej niż po około 7 godzinach zwiedzania Karpacza. W końcu upragniony ośrodek, a w nim pokój, w którym mogliśmy rzucić wszystko i chwilę odpocząć przed kolacją. Po posiłku czekały nas jeszcze zajęcia z pracownikiem GOPRU, który nie tylko omówił nam zasady zachowania w górach, ale również przedstawił nam tajniki swojej pracy. Oczywiście nasi opiekunowie myśleli, że brakuje nam wysiłku fizycznego, więc mieliśmy jeszcze grę w kosza na pobliskim boisku. Zmęczony po całym dniu zasnąłem błyskawicznie, inni w zaciszach swoich pokoi integrowali się dzieląc się wrażeniami po całym dniu;)
Następnego dnia, w czwartek, pobudka była już o 7, szybki prysznic, śniadanie i wyruszyliśmy zdobyć Śnieżkę (800 metrów pod górę). O 9:00 spotkaliśmy się z przewodniczką. Ruszyliśmy szlakiem czerwonym. Już po godzinie drogi żałowałem, że nie mam butów z grubą podeszwą, ponieważ szliśmy po ostrych kamieniach. Gdy weszliśmy na poziom, gdzie dominowała kosodrzewina, widoki mimo mgły były niesamowite: wodospady, lasy, roślinność - coś niesamowitego! W końcu dotarliśmy do Domu Śląskiego, który znajdował się na 1400 m n.p.m., tu mieliśmy około pół godziny przerwy. Przez ten czas mieliśmy zdecydować, czy wchodzimy na górę, czy też zostajemy pod opieką Pana Maurycego Bekasa i Pani Lidii Skóry na miejscu, by poczekać na tych, którzy jednak zdecydują się wejść na sam szczyt.
Zdecydowana większość z 45. osobowej wycieczki postanowiła zdobyć szczyt Śnieżki. Więc ruszyliśmy razem z panią przewodnik, z Panią Izabelą Szczęsną-Hajdas oraz Panem Markiem Gogolewskim. To było najtrudniejsze 200 m w moim życiu. Zapomniałem już o wysiłku z poprzedniego dnia. Po około 20 minutach zdobyliśmy upragniony szczyt. Z jednej strony byliśmy szczęśliwi, że w końcu udało nam się tam dotrzeć, z drugiej strony byliśmy zawiedzeni tym, że widoczność z góry była zerowa z powodu gęstej mgły. Na szczęście akurat tego dnia na Śnieżce nie wiało. Po krótkim odpoczynku pozostało nam już tylko zejście, i tu znowu można było podziwiać niecodzienne widoki. Około godziny 17, niesamowicie zmęczeni, byliśmy już w ośrodku. Po kolacji opiekunowie zorganizowali nam grę w stonogę, którą zapewne wymyślił Pan Maurycy Bekas. Muszę przyznać, że zabawa była świetna i wymagała trochę sprytu. Tego dnia ponownie byłem tak zmęczony, że nawet nie pamiętam, kiedy zasnąłem. Nie mam pojęcia, jak wieczór i noc spędzali inni;)
W piątek o 8 mieliśmy pobudkę. Rano ja i inni z trudem podnieśliśmy się z łóżek z powodu zakwasów po zdobyciu Śnieżki. Spakowani o 11 wsiedliśmy do autokaru i tym samym żegnaliśmy Karpacz. Z Jeleniej Góry mieliśmy pociąg do Wrocławia, w mieście tym spędziliśmy około 3 godzin. Tam mieliśmy czas dla siebie na szybkie zwiedzanie. Stare miasto jest naprawdę niesamowite, było co zwiedzać, lecz z powodu ilości ludzi przewijających się w ciągu dnia, nie chciałbym na stałe mieszkać we Wrocławiu. Na pewno warto zwiedzić to piękne miasto.
Wszystko co dobre, szybko się kończy, więc i my musieliśmy pożegnać Wrocław (europejską stolicę kultury) i przyszedł czas, by wracać do naszego Szczecina. Podróż była męcząca, około 23 byliśmy na miejscu.
Myślę, że każdy z nas przywiózł ze sobą oscypki i, co najważniejsze, niesamowite wspomnienia.
Adrian Kuczyński
kl. 2Ta
|